czwartek, 6 marca 2014

Anatomia zła. Rzecz o mentalności śmierci


Książka wymagająca, książka zmuszająca do skupienia, kierująca nasze myśli głęboko w nasze wnętrza. Dobro i zło. Co jest w nas silniejsze, doskonalenie siebie i podnoszenie naszej jakości życia, czy autodestrukcja.


Autor książki Anatomia zła. Rzecz o mentalności śmierci na podstawie własnej analizy, oraz podpierając swoje wywody naukowymi odkryciami innych badaczy tematu stara się nas wprowadzić w taki swoisty ( nazwę to całkowicie po swojemu) autotrans. Poprzez wskazywanie nam źródeł pochodzenia lęku, bólu, niechęci, docieramy do sedna naszego zniechęcenia życiem. Samo narodzenie się jest już silnie traumatycznym, przeżyciem, które zabunkrowane głęboko w naszej podświadomości wywiera wpływ na nasze życie, a my nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. 

Terminologię zła kojarzy się najczęściej z religią i to wytłumaczenie najzupełniej wystarcza. Mało kto wysila się bardziej ponad tradycyjne pojmowanie tematu i dąży do wyodrębnienia źródła zła, czyli naszego życiowego dyskomfortu, aby go w miarę możliwości wyeliminować i wieść satysfakcjonujące życie... bo skoro narzuca nam się teorię, że zło mamy zakodowane w genach, albo że prześladuje nas życiowy pech, to wszelkie próby przeciwstawienia się są po prostu bezcelowe.


Śmierć jest nieodłączną częścią życia. Skutki jej oddziaływania dotykają psychikę bliskich, którzy tracąc kogoś ze swojego środowiska popadają w rozpacz, co za tym niesie konsekwencje nerwic, spadku odporności i choroby. Przypadki straty najbliższych potrafią zadziałać jak "przycisk", który automatycznie włącza w nas proces autodestrukcji. Przestaje nam się chcieć żyć, działać, robić cokolwiek, aby wyjść z przygnębienia. Zaczynamy swoisty taniec ze śmiercią.

Autor odsyła czytelnika do medytacji, oczyszczania się. zgłębiania wiedzy o własnym wnętrzu, wyniesionych tradycjach i namawia do przypomnienia sobie momentów z dzieciństwa, które mogło wywrzeć silny wpływ na nasze późniejsze działania. 

Czytając książkę, takie właśnie odniosłam wrażenia. Książka nie należy do łatwych, jest ambitna i wymaga od czytelnika poważnego podejścia do lektury. Samo przeczytanie, by zaliczyć, zwyczajnie mija się z celem. Czytając, pojawiały się w mojej świadomości obrazy z dzieciństwa. Powracał szczególnie jeden, kiedy już to sobie uświadomiłam, postanowiłam się mu przyjrzeć.

Pozwolę sobie nakreślić schemat przeżycia, jako dowód, że lektura książki jest cennym źródłem z którego czerpanie może przynieść rezultaty.
...Mam ok 4 lata. Byłam z mamą i rok starszym bratem na wsi u cioci. Pewnego ranka moja mama musiała jechać do domu, a nas zostawiła na dwa dni z rodziną. Pamiętam jak odprowadziłam mamę do drogi, dla mnie to był bardzo długi odcinek ścieżki między polami, ale na tyle prosty, że widocznie dla mamy nie był on niebezpieczny. Kiedy po rozstaniu z mamą wracałam sama na podwórko, całą drogę układałam piosenki o tym jak mama mnie zostawiła...Pamiętam noc, ciocia po swojemu przytuliła mnie, ucałowała, najprawdopodobniej zapewniła, że mamusia przyjedzie, ale ja nie spałam bardzo długo. Wpatrywałam się w świecącą figurkę Matki Boskiej i rozmyślałam o swoim nieszczęściu. Dlaczego o tym piszę...niby banalna historia...zostawiamy dzieci u rodziny, aby wykonać ważne dla nas czynności. Jest to normalne i naturalne. Po to ma się przecież rodzinę. Jednak ta scenka, te dwie doby bez mamy powracały do mnie przez życie w chwilach, kiedy czułam lęk, samotność...głęboko w świadomości, czy podświadomości powstał zarodek nieokreślonej tęsknoty, którą trudno do czegokolwiek przyrównać. Pozostało coś jeszcze... 


Anatomia zła...Zło jest dla każdego czymś innym. Szatan dla jednych jest pierwiastkiem zła wszczepionym nam do serc...przez kogo? Dla innych jest realną postacią z równoległego świata, który tylko czeka na przekroczenie progu życie - śmierć. Ilu myślicieli, tyle wniosków, a tzw. zwyczajny zjadacz chleba z tym tematem borykał się, boryka i nadal będzie. Bo to jest przynajmniej dla mnie temat rzeka.





rena-prozazycia.blogspot.com

Puzzle - recenzja Marty Grzebuły

PUZZLE – Gdybym jednym słowem pokusiła się o jej podsumowanie, czy dałabym radę? Tak.  DESTRUKCJA, to byłoby to słowo. Destrukcja, zniszczenie tego, co jest w drugim, a do tego, małym człowieku. Zniszczenie tego, co jest niewinne.

Wraz z moją przewodniczką przeżywałam niemal od nowa to, co było bez mała i moim udziałem. Lecz na mojej drodze życia Bóg, los? postawił wyjątkowo mądrą, kochającą, kobietę, mamę. Czytając tę powieść niewymownie współczułam bohaterce, Buntowałam się nie mogąc pojąć tego, na co byli gotowi jej bliscy, aby jej życie stało się piekłem. Zniewolona, osaczona, jako dziecko alkoholików usiłowała niemal panicznie się ratować, szukając miłości, akceptacji u innych… Czy jej się to udało? A może, jak głosi powiedzenie: ”Wpadła spod rynny na deszcz?”  Czy zawsze konsekwencją naszych wyborów, decyzji jest to, co nas spotyka? Czy zawsze „zasłużenie?”

Było południe, gdy zaczęłam czytać tę powieść, od czasu do czasu, musiałam oderwać się od niej. Dlaczego? spytasz. Zaraz do tego wrócę.

Spoglądałam przez okno. A za nim chłód, śnieg, i zapadająca szarówka. Schyłek dnia. Odnalazłam w tym widoku analogię do powieści PUZZLE. Moja przewodniczka, niczego oprócz chłodu uczuć, reżimu wychowawczego, lub doświadczając  tego skrajności – była zaniedbywana, nie zaznała. Nie mająca tak naprawdę przykładu, ani wsparcia {poza jedną osobą} usiłowała przetrwać. Tak, dosłownie, przetrwać, po drodze popełniając masę błędów.

I teraz wrócę do przerwanej myśli. Dlaczego musiałam przerywać, choćby od czasu do czasu, czytanie…?

Bo w takim samym stopniu było mi jej żal, co byłam na nią zła. Ale, ale… przecież i mnie osobiście znane jest powiedzenie: ”spisany przez kalkę scenariusz życia”.   Mimo faktu, że uczyłam się psychologii, że daje ona odpowiedź na to pytanie, nie potrafię pojąć tych złożonych mechanizmów naszej podświadomości. Dlaczego tak często bywa, iż popełniamy błędy naszych rodziców? Że powielamy ich życie? Kobieta, szuka mężczyzny podobnego do ojca, chłopak do matki… I zapętlamy się, początkowo nieświadomie… i spadamy na dno. Bardzo często, „stajemy się” – naszymi rodzicami.

Mieszkam w dość „specyficznym” środowisku, i widzę to „powielanie”. Czy mojej przewodniczce uda się „oderwać od korzeni”? Czy nie popełni niemal identycznych błędów? A gdy dorośnie, gdy sama stanie się matką, jaka będzie? Gdzie ucieknie od dramatu, od poniżenia, które zgotował jej i dzieciom partner? Na ile uświadomi sobie, że nie uczyniła nic, co mogło, co powinno było zmienić jej życie, dać lepszą przyszłość?

Ale, ale… OCENIAM ! Znów to robię. Niedobrze. Tak niewolno.

Kolejna silna refleksja wtargnęła w mój umysł.

Kiedy dziecko nie ma wzorców, nie ma tak zwanego punktu oparcia - punktu moralności, prawości, opartej, czy też wywodzącej się z daru miłości – jak więc może {upraszczając}” ofiarować innym coś, czego istnienia nawet nie podejrzewa?”

„Z pustego i Salamon nie naleje”. Tak, to prawda. Ale może bohaterce udało się? Od każdej reguły jest wyjątek, nieprawdaż?

Choć z drugiej strony moja przewodniczka, nie mająca do tego poczucia własnej wartości, ucząca się od innych {czasem złej miłości, toksycznej} postępująca metodą prób i błędów wkracza w dorosłe życie. I sądzę, co smutne, że do przewidzenia jest kolejność rzeczy. Ale czy mimo wszystko przejdzie metamorfozę? Czy z porozrzucanych w chaosie  cząstek życia, cząstek emocji, chwil, niczym owe puzzle – uda się jej stworzyć obraz?  Jeśli tak, to jaki on będzie?

Pełne piękna blasku słońca, i zieleni drzew, błękitu nieba i srebra wody…? Czy wręcz odwrotnie, stanie się czarną plamą, mroczną, wypełnioną jedynie łkaniem i bólem?

A jeśli nawet w tej głębi mroku, komuś uda się rozpalić światło, dać iskrę, czy dostrzeże szansę dla siebie, dla dzieci?

Mimo, iż – na szczęście - nie do końca mogłam identyfikować się z moją przewodniczką, to bardzo emocjonalnie podeszłam do czytania tej książki, i to już niemal od samego początku. Długo rozmyślałam nad jej treścią. Jej przesłaniem. Czy było ono wystarczająco czytelne?

No cóż Drogi Czytelniku, sprawdź to sam. I choć być może – nie jest to książka dla każdego… Bo z reguły wolimy unikać słów pełnych cierpienia, historii, gdzie życie – owszem kołem się toczy - ale wygląda, jak swoiste koło tortur, to zachęcam Cię do tej lektury. Bo czy aż do samego końca tak będzie?

Dowiesz się tego, jak sądzę, sam. I raz jeszcze podkreślam, że nie jest to lektura o skowronkach, o miłości – użyje to znanego porównania - ”lekkiej łatwej i przyjemnej”. Ale powieść ta to – niestety - obraz z zwierciadła, jakże prawdziwego życia. Nie ma tu fikcji, choć paradoksalnie należy mówić o powieści Tori Ritner, jako o fikcji literackiej. Ale moim zdaniem jest w tej książce czystość emocji, przekazu prawd i bardzo wnikliwa analiza. Pięknie ukazany „efekt domina”. Dobra psychologiczna książka, do której wraca się nie tylko po to, aby szukać prawd – bo te są za oknem, na ulicy, na przystanku tramwajowym, gdzie właśnie śpi „ululany” przez życie człowiek, lub gdzie media głoszą o kolejnej historii mrożącej krew w żyłach: ” Ojciec alkoholik wymordował rodzinę” . Ale wraca się by móc odkryć, również w sobie, ten potencjał… Potencjał – jak w moim wypadku było – miłości, akceptacji, zrozumienia i chęci niesienia pomocy…

Zdziwiłeś się… pomagać fikcyjny bohaterom? Ja nie byłabym tego taka pewna…

Dla mnie ta powieść jest fikcją, i nie jest, fikcją literacką. Raz jeszcze to podkreślam… jest tyle książek opisujących dramat, ból poniżenie, próby dźwignięcia się z dołka, odszukania drogi i celu życia. Odszukania w sobie to, co tak cenne , wiary, nadziei i miłości… I wszystko to miałby być fikcją?

Niewiarygodne, więc, czy na pewno? Ja miałabym wątpliwości.

Jednym słowem polecam Ci powieść, przy której czytaniu otrzymasz odpowiedzi na wszystkie pytanie, które dziś zadałam, ale jednocześnie Ty sam, Drogi Czytelniku, postawisz ich znacznie więcej.

Wierząc w Twoją zdolność, w Twój dar empatii zapraszam Cię do świata, w którym bohaterka usiłuje z kawałków własnych myśli, emocji, wrażeń, minut itp, – ułożyć  - właśnie niczym puzzle- zbudować od postaw, swój obraz życia.


Recenzja Marty Grzebuły - jarzebina22.blog.pl

Porozmawiaj ze sobą




W teorii wszystko wydaje się takie proste. Wystarczy zacząć szczęśliwe życie i już. Ale jak to zrobić?

Najlepiej po kolei. Na początku trzeba uświadomić sobie problem. Każdy przecież ma jakiś. Choć nie każdy chce po niego sięgnąć. Nic dziwnego: uświadomienie problemu kojarzy się z trwogą, że go nie rozwiążemy. Ale to przecież złe założenie. Jak uczą nas terapeuci, wypowiedzenie na głos, co nas boli, może być świetnym punktem wyjścia do tego, by działać dalej. Na przykład do tego, żeby - po sięgnięciu do własnego wnętrza - spróbować je oczyścić. Najlepiej w gronie rodzinnym czy innych bliskich. Stąd już tylko krok do tego, by naprawić swoje błędy i zacząć naprawdę żyć.

Brzmi fantastycznie, prawda? Owszem. Ale nie jest nierealnym. Tak działało kiedyś - i nadal działa, choć w zmienionej formule - ho'oponopono, które jest objaśniane w hawajskim słowniku jako "mentalne oczyszczenie". Dokonywało się ono podczas specjalnych spotkań rodzinnych. "Ho" oznacza rozpoczęcie działania, "pono" - moralność i poprawę, a "ho'oponopono" - uporządkowanie i sprostowanie.

Temu właśnie tajemniczemu słowu, pochodzącemu z Hawajów, poświęcona jest też kolejna książka Wojciecha Filabera. "Sekretna hawajska metoda przebaczenia i akceptacji" to przejrzyście napisany, czytelny i komunikatywny przewodnik po tym, czym jest ho'oponopono. W kolejnych rozdziałach autor charakteryzuje nie tylko samo zagadnienie, ale ukazuje również szerzej kontekst wprowadzając nas delikatnie w system filozofii działania i życia odległych nam mieszkańców archipelagu.

Odległych - ale nie do końca właśnie. Bo choć metoda pochodzi z egzotycznego dla nas rejonu, to jest nam bardzo bliska. Opiera się ona wszak na uniwersalnych i podstawowych słowach: "Przepraszam. Wybacz mi, proszę, dziękuję, kocham Cię". A to w nich przecież zawiera się cały katalog dobrych emocji, ustanowiona na życzliwości i wzajemnym wsparciu oraz wybaczeniu kultura czy wreszcie najpiękniejsze uczucia dające siłę i energię do pełnego życia.

Poza tym w metodzie, o której traktuje książka Filabera, chodzi o szczęście. O to, by dawać coś dobrego. Przestać się zamartwiać i funkcjonować w świecie dawnych niepokojów czy pretensji. Uwolnić od zbędnego balastu przeszłości, obwiniania za niepowodzenia najbliższych i siebie. Ot, żyć bez obciążeń i pełną piersią.

Podkreślić trzeba jednak, że nie jest to książka specjalistyczna z obszaru historii kulturowej czy filozofii. Owszem, zawiera wiele spostrzeżeń z tego zakresu, podobnie jak i refleksji z dziedziny społecznej czy psychologicznej, na przykład nawiązania do buddyzmu.

Przede wszystkim jest to jednak poradnik skierowany do szerokiego odbiorcy, który pragnie podnieść swoją samoświadomość i - po prostu - żyć lepiej. Spodoba się tym wszystkim, którzy chcą przejrzystego przewodnika lepszej egzystencji. I którzy odważą się na ten najważniejszy krok: porozmawiania ze sobą, ze swoją przeszłością, porażkami i niepowodzeniami.

To doskonała lektura, dla tych, którzy pragną odmiany w życiu. I chcą zacząć lepiej funkcjonować. Choćby z tego powodu warto spędzić kilka godzin nad jej lekturą. Z pożytkiem dla swojego otoczenia i, co nie mniej ważne, samego siebie.

To co? Robimy pierwszy krok?



czwartek, 1 listopada 2012

Lucyfer Moja historia autorka Victorii Gische

Ciekawa powieść Viktorii Gesche „Lucyfer – Moja historia”, w której pisarka w bardzo interesujący sposób opisuje losy upadłego anioła, na podstawie zasłyszanej legendy. Mówi ona, „że na początku istnienia świata zakochał się on w pewnej kobiecie. Niestety za swoje uczucia został strącony do ciemnej otchłani.(…) Legenda głosi także, że Lucyfer co sto lat przez jakiś czas błąka się po świecie i tęskniąc szuka swojej ukochanej.” – czytamy w książce. 
 
 
To szalenie interesująca książka, której akcja dzieje się w współczesności, lecz w bliżej nieokreślonej miejscowości. Wartka akcja, ciekawe opisy i doskonale dobrane dialogi. Poza tym książkę czyta się niemal jednym tchem.
Książka już ukazała się na rynku wydawniczym i już jest dostępna w sprzedaży. Ukazała się w formie elektronicznej, mam jednak nadzieję, że autorka zdecyduje się wydać ja także w formie papierowej, co pomoże ułatwić trafienie do szerszego grona czytelników. Autorka informuje, iż już podjęła pracę nad pisaniem dalszych losów bohaterów książki, które zamierza wydać w kolejnych tomach. Życzę miłej lektury.
 
Do kupienia w formie ebooka -